Fotografka emocji

Jako córka uznanego w Olsztynie fotografa z ulicy Piłsudskiego rozpoznawalnego po charakterystycznej bródce i starannie związanej muszce, od dzieciństwa byłam blisko fotografii, a jednocześnie zarzekałam się, że fotografką nie będę. Nie ma mowy!
Po maturze wyjechałam do Lublina studiować filozofię i przepadłam. Filozofia zafascynowała mnie bez reszty. Ale żadna nauka i pasja nie wygra z silniejszą życiową siłą – młodzieńczą namiętnością. Właśnie ona z powrotem przywiodła mnie do fotografii, a pierwsza moją artystyczną pracą był tryptyk – stadia przekwitającego  tulipana. Może i kiepska, ale jakże uduchowiona metafora procesu gaśnięcia miłości!

Dziś się z tego śmieję, ale to wyznaczyło moją drogę. Fotografie, które robię, to nie tylko obrazy, ale również opowieści. Fotografując kobiety lub pary, chcę uchwycić znacznie więcej niż ich twarze i sylwetki. W moich zdjęciach znajdzie się też spory fragment ich osobowości, temperamentu czy charakteru – każdym kadrem otwieram więc pole do interpretacji.

Przez wiele lat uczyłam się fotografii na dwa sposoby – oglądając mistrzów i popełniając błędy. Fotograficznemu środowisku Olsztyna zawdzięczam wielu mentorów, którzy nie zostawiali na moich pracach suchej nitki. Dziś sama wykładam i innych uczę fotografii. Zaś o własnych zdjęciach mogę powiedzieć, że mają zarówno warsztat pasjonata, jak i niepowtarzalną kobiecą emocjonalność.
Dzięki temu, że w pracy ocalam swoją wrażliwość, nie doświadczam rutyny – za każdym razem z równą ciekawością podchodzę do drugiego człowieka, a na ślubach niezmiennie… płaczę.
Kiedyś chowałam łzy za aparatem i okropnie się tego wstydziłam. Teraz jednak wiem, że moje wzruszenie jest dowodem autentyczności.

Dlatego każda sesja to dla mnie niepowtarzalne przeżycie, które przynosi mi dwa razy nagrodę. Po raz pierwszy gdy zdarza się ten cudny moment zwany sweetspotem, kiedy ktoś się przede mną otworzy, pokaże więcej niż to, co zazwyczaj pokazuje światu. A ja wtedy wydobywam z niego jak z sezamu, wiedząc, że odkryte przeżycia i emocje osiądą na twarzy i sylwetce. Po raz drugi, gdy wręczam gotowe fotografie i widzę to niebywałe zaskoczenie: Jak ona to zrobiła?! Jak dotarła do sedna?!
I wtedy już wiem, że mam to,  złapałam. Schwytałam ulotne piękno, którego czasem nie dostrzega nawet moja bohaterka.

Antyk mówił o zasadzie decorum (zgodności stylu, gatunku i tematu), moje fotograficzne decorum to miłość do Boga, która owocuje miłością do drugiego człowieka. Z takiego spotkanie piękno samo się rodzi.

www.karolinahrynek.pl