Twój problem – moja sprawa

Prawo powszechnie kojarzy się z gąszczem zawiłych przepisów, których się obawiamy. Kwintesencją takiego myślenia jest słynne zdanie z filmów akcji: Masz prawo milczeć. Wszystko, co powiesz, może być użyte przeciwko tobie.
Ja natomiast postrzegam kodeks jako instrument chroniący prawa człowieka wyrażone w Europejskiej Konwencji o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności, takich jak prawo do wolności, bezpieczeństwa, prywatności i sądu. Poszanowanie godności człowieka jest tym, co staram się dać wszystkim moim klientom, traktując paragrafy jak wysokogórskie poręcze, po których wspinam się do celu.
Zanim stałam się praktykiem, wiele lat kształciłam siebie i innych na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim, gdzie zdobyłam niezwykle pożądaną w moim zawodzie umiejętność wnikliwego researchu. Teraz wykorzystuje ją w szukaniu i kolekcjonowaniu argumentów dla sądu. A każdy dobry argument jest jak as w rękawie.

 

Dzięki temu, że moja edukacja nie ograniczyła się do polskich uniwersytetów, widzę prawo w szerokim międzynarodowym kontekście – jestem tolerancyjna wobec ludzi i otwarta na różnice między nimi.  Podczas stypendium w Antwerpii, uczyłam się na konkretnych  sprawach  z zakresu międzynarodowego prawa karnego i praw człowieka. Dzięki temu dostałam potężną dawkę praktycznej wiedzy. Z kolei w Bari, gdzie obroniłam doktorat, uczestniczyłam w burzliwych dyskusjach moderowanych przez tamtejszych profesorów. To był doskonały trening, który dziś procentuje na sali sądowej.

Podróże nauczyły mnie czegoś jeszcze – nie ma barier do przeskoczenia. Czasem tylko trzeba podjąć wysiłek i się odważyć. Kiedy dostałam się na studia doktoranckie, został mi miesiąc, aby poznać podstawy języka włoskiego. Kupiłam książkę „Włoski w 30 dni”, a lecąc do Italii, powtarzałam w kółko gotowe zdania dopasowane do różnych okoliczności. Wyuczyłam się ich tak perfekcyjnie, że kiedy wypowiedziałam je już z na miejscu, Włosi uznali, że doskonale znam ich język. Od tej pory mówiono do mnie wyłącznie po włosku, a trzy lata później, właśnie w tym języku, obroniłam doktorat.
Podobnie jest z językiem prawa – coś, co na początku wydaje się trudne, z czasem staje się naturalną przestrzenią, po której swobodnie się poruszamy.
Ale sama swoboda poruszania się w labiryncie przepisów to za mało. Dla mnie najważniejszy jest człowiek, z którym wspólnie dążymy do założonego celu. Nie należę do prawników, którzy patrzą na sprawy w kontekście wygranych i przegranych. Raczej zależy mi na tym, aby osiągać cele w sposób satysfakcjonujący jedną stronę i nie krzywdzący drugiej. Wiem, że to trudne zadanie. Jednak łącząc profesję radcy oraz mediatora, bardzo często udaje mi się doprowadzić do finału, który nie rujnuje więzi. A potem pozwala na poprawne kontakty między rozwiedzionymi małżonkami czy skonfliktowanymi członkami rodziny.
Bez empatii i wrażliwości na drugiego człowieka, nie wyobrażam sobie mojego zawodu. Poza stylem prowadzenia sprawy, w którym zanim pójdę na wojnę, najpierw wolę poszukać rozwiązań, ważne jest dla mnie wsparcie, jakie mogę dać moim klientom. Wiem przecież, że sprawa sądowa to duży stres dla każdego człowieka, a ja nie tylko chcę doprowadzić do pozytywnego finału, ale również udzielić wsparcia w całym procesie. Wysłuchać, zrozumieć, uspokoić i odpowiedzieć na wszystkie pytania. Wiem, że wrodzony spokój, jaki mam w sobie, udziela się moim klientom.

A siłę spokoju czerpię ze wszystkiego, co znajduję poza kancelarią i salą sądową. Lubię piękną architekturę i sztukę, a w szczególności malarstwo Modiglianiego. Kocham naturę, otwartą wodę, spacery z naszą labradorką Miką, latem wycieczki rowerowe, a zimą jazdę na łyżwach.
W wolnym czasie uprawiam jogę.
Wszystko po to, aby w chwili, gdy siądę naprzeciwko mojego klienta, dać mu to, czego ode mnie oczekuje – profesjonalną prawną pomoc opartą na autentycznej życzliwości.